zwierząt. W sumie nie było źle: zawieszono nam hamaczki dla relaksu, i łóżka przygotowano czyste z moskitierami. Atmosfera ot dzikiego campu, tylko obiecano nam co innego. Nie mieliśmy nawet jak naładować baterii do aparatów. Kłamców nie lubię. Później coraz więcej rzeczy się nie zgadzało także. Firmę zgłosiliśmy do iPeru jako niegodna zaufania. Poza tym bawiliśmy się wyśmienicie. Wokół samego campu mogliśmy podziwiać liczne amazońskie ptaki, małpki, pająki i owady. Było tu więcej zwierząt niż widzieliśmy w parkach Borneo. Dano nam także proste wędki i kawałki kurczaka do połowu piranii. Ciężko przy takiej ilości wody coś złowić ale Max i nasz przewodnik mieli niesamowite szczęście choć tylko do małych piranijek. Po lunchu zapuściliśmy się małym chybotliwym kajaczkiem pomiędzy zalane drzewa. Był z nami także bardzo pozytywny Chilijczyk. W okolicy nie było żadnego suchego terenu.
Tylko dżungla i około 5 metrów wody pod nami. Wznieśliśmy się na poziom koron drzew przez które musieliśmy się ostro przedzierać. Nasz przewodnik Jesus wydawał z siebie rożne dziwne dźwięki i kierował naszą łódkę w stronę odpowiedzi. Zaobserwowaliśmy około czterech rodzajów małp w tym najmniejszą małpkę na świecie która wygląda na drzewie jak chomiczek. Jest słodziutka ale zwierzęta tak szybkie że nie udało nam się nic wartego pokazania uchwycić na zdjęciu. Podobnie z ptakami. Za to przewodnik dostarczył nam emocji bliskiego spotkania z kajmanami. Okazało się że musimy
złapać coś na obiad. W tym celu dopłynęliśmy do lagun obfitujących w tą zwierzynę i czekaliśmy na zachód słońca bo po ciemności najlepsze polowanie. Zaczęło akurat padać ale że inaczej obiadu na dzień następny nie będzie czekaliśmy ociekając wodą. Jak prawdziwi myśliwi w dżungli 🙂 Lało jak z cebra, dżungla krzyczała i robiło się coraz ciemniej. W końcu zaczęliśmy się przemieszczać bardzo powoli w poszukiwaniu czerwonego odblasku gadzich oczu. Wszystko w około zaczęło się zmieniać. Pływające rośliny i drzewa wyglądały w ciemnościach zupełnie inaczej. Nawet odgłosy dżungli zmieniły się nieco a kiedy przestało padać dżungla rozświetliła się setkami świetlików. Jesus próbował łapać
kajmany gołymi rekami. Nieduże, tak około metra. Jednak nic nie udało nam się złapać oprócz jednego malucha którego wypuściliśmy do wody. Wróciliśmy na kolację i po posiłku wybraliśmy się jeszcze raz. Tym razem poruszaliśmy się jeszcze ciszej a czasem nawet bez latarki. W pewnym momencie Jesus przykucnął na dziobie łódeczki, wyciągnął z łodzi dzidę i po krótkim przymierzeniu się wycelował. Złapał całkiem przyzwoity okaz, ale dzidy się nie spodziewałam.
Ble. Krążyliśmy jeszcze przez pewien czas miedzy drzewami w poszukiwaniu nocnych zwierząt. Złapaliśmy także jeszcze parę kajmanów ale większość tylko dla zdjęć. Po powrocie przegadaliśmy trochę czasu z przewodnikami przy piwie które jeszcze w Naucie zapakowaliśmy do przenośnej lodóweczki. Niewiele mówią po angielski ale to tylko lepiej dla nas-więcej praktyki 🙂. Po śniadaniu wypłynęliśmy łódką na kolejne poszukiwania. Widzieliśmy papugi i znów małpki oraz niesamowicie leniwe acz prze kochane leniwce (ang: sloth) Jednego Jesus zaoferował się przynieść. Nie byłam za męczeniem zwierzaka ale chłopaki dla fotografii chętnie. Przewodnik zaczął wspinać się na drzewo jakby był małpką. Wlazł na ponad 5 metrów. Zwierzaka zniósł chwile później. Co za leniwiec!
Wioska:
Polowanie
leniwiec
gniazdo termicie (góra)
latryna
nasz transport