Zamieszkaliśmy w apartamentowcu nieco na północ od centrum. W nowoczesnej części miasta pełnej biurowców. Rodzeństwo mieszka z mamą która była uradowana że mówimy nieco po hiszpańsku i mimo że chcieliśmy jeść na mieście cały czas nalegała że będzie gotować. Było więc bardzo przyjemnie i smacznie. Na miejsce dotarliśmy busikiem z dworca północnego co jednak nie było rzeczą prostą. Po drodze złapaliśmy kawusie z ulicznych stoisk i biszkopta z orzechami. Mniam. Po prysznicu i zapoznaniu się z gospodarzami poszliśmy na zwiedzanie miasta. Na pierwszy dzień standard czyli centrum i trochę muzeów. Poszliśmy na piechotę wiec zwiedziliśmy także północną nowoczesną część. Architektura jest w wielkim zamęcie. Wieżowce przeplatają się z przesłodkimi małymi budyneczkami lub kościołami. W samym centrum czyli wokół Plaza
Bolivar znajdziemy monumentalne szare budynki i olbrzymią katedrę, a parę ulic dalej można się zgubić pomiędzy kolorowymi drobnymi kamienicami zabytkowej dzielnicy Candelaria. To moje ulubione miejsce w stolicy. Wygląda zupełnie jak uliczki jakieś małej wioski i dziw bierze że parę ulic dalej znajdują się olbrzymie wieżowce. Zawędrowaliśmy także pod pałac prezydenta gdzie akurat trafiliśmy na zmianę warty, a dalej do muzeum złota i galerii Botero. Polecam obydwa miejsca a w szczególności galerie znanego Kolumbijskiego malarza gdzie poza jego dziełami można znaleźć obrazy
Picassa, Monet, Chagall, Dali, Renoir. Botero wszystko na swoich płótnach przedstawia pękato grube. Nawet gitara, martwa natura czy drzewa robią wrażenie jakby pękały w szwach. Przezabawne. Tymczasem muzeum złota zadziwia olbrzymią kolekcją złotej i brązowej biżuterii sprzed wieków. Drugi dzień spędziliśmy plącząc się po parkach, Caldelarii i wdrapaliśmy się na wzgórze Monserrate. Po drodze napotkaliśmy mnóstwo policji. Okazało się że nie jest tam bezpiecznie i nie przepuszczają osób samotnych i niepełnoletnich. Grupka rozwrzeszczanych szczeniaków chciała żebyśmy je wzięli pod opiekę, ale nie chcieliśmy być za nikogo odpowiedzialni. Na szczyt jest kawałeczek, a na górze całkiem ładna panorama na miasto i wzgórza po drogiej stronie. Za kościołem znajduje się także szereg barów z lokalnym nietanim jedzeniem. Jakoś nie czuliśmy się zagrożeni. Wszędzie biegały dzieciaki z rodzicami, pary ot taki popołudniowy tłumek. Piątkowy wieczór spędziliśmy na Candelari wraz ze znajomymi siostry Alejandro. Każdy był ciekawy jak zdołaliśmy zaplanować taką podróż i zebrać pieniądze, bo w Kolumbii nie jest to możliwe. Pomimo wakacji każdy z nich studiuje dodatkowe kursy albo
pracuje. Był to udany wieczór. Candelaria w nocy wygląda bardzo dziko. Wręcz jak Kraków po meczu Wisły z Cracovią. Pełno policji, wrzasków, ludzi pijących na krawężnikach. Podobno to był akurat spokojny piątek, a my widzieliśmy radiowozy pełne młodzieży. Niezły ten spokojny weekend. Kiedy wróciliśmy na mieszkanie odebrałam wiadomość od Cassandry którą poznaliśmy w Salento. Wysłaliśmy ją na zwiady do Villa de Leyva i napisała że miasteczko jest super i zostaje jeszcze dwa dni. Postanowiliśmy do niej dołączyć i następnego dnia z samego rana po ostatnim śniadaniu u przemiłej rodzinki wyruszyliśmy na ostatnią stacje transMilenio: Portal Norte skąd
złapaliśmy busa do Tunja i dalej do Villa de Leyva. Mieliśmy jechać pierwotnie do katedry solnej w Zapaquira, ale transport i wstęp to trochę za dużo i z tego co widziałam na zdjęciach nie dorównuje Wieliczce.
W galerii Botero:
Trochę typowej Portugalskiej sztuki ni stąd ni zowąd:
Muzeum złota:
Monserrate:
I wojskowa kapela 🙂