Z parkingu to kawałeczek spacerkiem przez piaszczyste wydmy, a później wzdłuż plaży aż na jej drugi kamienisty koniec. Tam wylegują się foki i lwy morskie. Po czwartej przychodzą także pingwiny. Oczywiście należny utrzymać odpowiednią odległość. Zwłaszcza od pingwinów, które są bardzo strachliwe. W godzinach ich wędrówki nie wolno podchodzić do końca plaży, ale za to można schować się w wierzy i obserwować paradę jednych z rzadszych ras pingwinków na świecie. Półwysep poza zwierzyną to także ładne plaże, małe wioski i kręte drogi z których rozciągają się niesamowite widoki. Warto przejechać się Highclif Rd z której rozciąga się niesamowita panorama na zatokę i Dunedin, oraz droga Portobelo która prowadzi wzdłuż wybrzeża. Na noc zatrzymaliśmy się w Pinguin Place Lodge na samym końcu półwyspu. Miejsce okazało się strzałem w dziesiątkę. Dostaliśmy dwójkę za 50$ w dużym domu z dużą kuchnią i bardzo wygodnie wyposażonym salonem. Z okna rozciągał się widok na zatokę. Idealne miejsce na butelkę wina przy dobrej kolacji. W domku byliśmy tylko my i dwie inne pary.