Po sfotografowaniu kwiatuszka odwiedziliśmy przyjemny domek niedaleko gdzie można skosztować kawy luwak. Jednej z najdroższych kaw na świecie. Jest ona znajdywana w odchodach dzikich kotów, oczyszczana i tak oto mamy kawusie. Posiedziałyśmy chwile tutaj z Mimi na kawce z kupy. Później Mimi wzięła mnie na przejażdżkę po okolicy. W pewnym momencie się rozpadało więc zatrzymałyśmy się na herbatce w małej budce. Nie wiem jak to jest ale ci Indonezyjczycy gdziekolwiek nie pójdą i kogokolwiek spotkają gadają jak najęci. Jakby się znali wieki. Tutaj rozmowa ostatecznie skupiła się na swataniu mnie. Po paru minutach przyszedł także syn właścicielki lokalu –całkiem przystojny-Jego matka zaproponowała bym została na noc. Mimi im wtórowała. Hmm może taki
home stay wcale nie byłby zły. Obydwoje po angielsku jednak kiepsko mowili, a raczej nic. Kobieta od razu powiedziała bym ją wołała “mamo” he he. Po powrocie spotkałam się z Rio w parku. Ładny stąd widok na zachód słońca. Później znów z Mimi bo obiecałam wstąpić na kolacje. Poznałam tu kolejnych pracowników Zoo i popijaliśmy sobie Bacardi niedaleko klatki z tygrysami. Następnego dnia znowu wpadłam na lunch do Zoo. Miałam się wspinać na nieaktywny wulkan Singgalang albo na aktywny wulkan Marapi ale przez cały mój pobyt pogoda była kiepska więc następnym razem. Mimi rano pracowała więc zasiadłam ze strażnikami
na kawusi. Poznałam tu też szkolną koleżankę Mimi –Yuli która wyszła za mąż za Irlandczyka. Yuli to bardzo fajna babka. Obydwie kobietki chciały bym została tutaj dłużej, ale ja chciałam dostać się nad jezioro Toba gdzie czekały rodziny i znajomi moich znajomych z Bali. Dziewczyny urządziły mi ostatni wspaniały piknik w Zoo wraz z Botti i zaraz przed podróżą na dworzec zabrały mnie na wycieczkę po okolicy. Później na dworzec i kolacje w przydworcowym barze. Nie pozwoliły mi za nic zapłacić. Tak gorąco żegnałyśmy się w autobusie
że on ruszył kiedy one wciąż były w środku.