Do większości miejsc ciężko się jednak dostać bo colectivo do mniejszych wiosek jeżdżą tutaj tak sobie. Głównie na zamówienie albo z samego rana. W samym mieście znajduje się skromne muzeum, które poza zbiorem ceramiki posiada o dziwo parę mumii z pobliskich ruin. Chachapoyas jest idealne by się na chwilę zatrzymać. Przyjemne hostele z wifi, market z tanim jedzeniem i bogata okolica. Panuje tu typowy jedzeniowy rytm. Rano kanapki i sokopijalnie, nieco później otwierają się cevicherie. Około południa restauracje zaczynają serwować swoje zestawy, a wieczorem na ulice wychodzą babuszki z małymi grillami lub stoiskami z kurczakiem i frytkami. Polecam ceviche na markecie – rewelacja! W informacji turystycznej można dostać wszelkie potrzebne informacje na temat colectivos do zabytków oraz przeprawie przez granicę. Dostaliśmy tabelkę w języku angielskim z pełnym opisem dojazdu do Vilcabamby w Ekwadorze. Czasy odjazdów, przejazdów i ceny – wsio. Zobaczymy później czy zadziała. Okolica przeorana jest głębokimi kanionami i pomalowana
licznymi polami uprawnymi. Gdzieniegdzie pojawiają się drobne wioseczki. O sielanka. Przyjeżdżają tu głównie turyści z Limy, Cusco i innych części Peru. I są naciągani na turystyczne ceny tak samo jak Europejczycy, więc nie powinniśmy się specjalnie czuć wyróżnieni. Naciągani są nawet bardziej chyba z powodu braku świadomości tego typu biznesu. Dziś wybraliśmy się do zupełnie nieznanych światu zachodniemu sarkofagów Karajia. Wzięliśmy colectivo spod marketu do Luya gdzie przesiedliśmy się do colectivo-kombi do Cruzpata. Wraz z nami do samochodu weszło… policzmy: trzy osoby na siedzeniu pasażera z przodu (w tym jedno dziecko i dwoje dorosłych), cztery osoby z tyłu (my i dwóch rosłych panów) i pięć osób w bagażniku co daje 13 osób wraz z kierowcą! Tak się jeździ w Peru 🙂 Na szczęście większość wysiadła po drodze. Nas wysadzono przy rejestracji turystów i dalej poszliśmy na piechotę przez kukurydziane pola. Kierowca za dziesięć od osoby zgodził si na nas poczekać i zawieźć z powrotem do Luya. Po 20 min spaceru dotarliśmy do klifu z małym wodospadem. Pośród skał schowane było parę sarkofagów które jest jednak ciężko wypatrzeć bez pomocy lokalnych. Jedynie pięć wielkich posągów rzuca się w oczy od razu. U stop na skałach poukładane były ludzkie kości. Lokalni powyciągali je ze skalnych grobów i
tak sobie teraz leżą. Trochę makabryczne miejsce i ktoś mógłby powiedzieć że mało ciekawe, ale na popołudniową wycieczkę w sam raz. Zwłaszcza że widoki po drodze są malownicze, a kierowca wskazał nam także inne sarkofagi (a raczej miejsce gdzie powinniśmy je widzieć, bo ja nic nie widziałam). Wszystko pochowane jest w klifach i na wzgórzach do których trudno dotrzeć. Dla mnie fajnie było zagłębić się w słabo odwiedzane wioskowe tereny. Dziś się jeszcze lenimy, a jutro zaczynamy przeprawę do Ekwadoru przez mało popularne przejście i zupełnie nieturystyczne północne pogranicze Peru.
Luya: (poza rynkiem nigdzie indziej nie ma asfaltu)
Chachapoyas:
Jednego wieczoru natrafiliśmy na procesje dzieci z kolorowymi różnokształtnymi lampionami