Zatrzymaliśmy się u niego na trzy noce. Wysłuchaliśmy historii niesamowitych na temat kręcenia takich wielkich produkcji. Ciekawe było zwłaszcza jakie środki musiały być przedsięwzięte do zorganizowania niektórych scen. Zostaliśmy obwiezieni po paru miejscach gdzie kręcone były filmy. Obecnie jednak nie wyglądały tak nadzwyczajnie. Po pierwsze z powodu suszy wodospady znikły, malownicze rzeczki zamieniły się w małe cieki, a łąki straciły swą soczystą zieleń. Dodatkowo do celów filmu niektóre miejsca były delikatnie dopieszczone. Trzymałam także w rękach sztuczny głaz, którym hobbit czy ktoś tam, komuś tam po głowie przyłożył. Poza tym spędziliśmy dni na grillowaniu pod domem i
biesiadowaniu z kolegami naszego gospodarza w lokalnym barze. Bar był dość duży i połączony z wielkim hotelem w którym swego czasu przesiadywała cała ekipa filmowa wraz z Peterem Jacksonem. Niewiele się tu dzieje podczas lata za to podczas zimy okolica zapełnia się z powodu pobliskiego stoku narciarskiego położonego na samym wulkanie. Tak czy owak fajnie było wsiąknąć w te wioskowe klimaty, budzić się w pokoju z widokiem na wielki ośnieżony stożek Ruapehu i grillować kotlety baranie z panoramą na nowozelandzkie łąki. Poza filmowymi atrakcjami zwiedziliśmy okolice samochodem , na rowerze jak i na nogach. Zostaliśmy zawiezieni pod wyciąg gdzie mogliśmy podziwiać wulkan z bliska,a cała Ohakune i PN Tongarino były dosłownie u naszych stóp. Tutaj też można wejść na Round The Mountain Track. Myśmy mieli jednak zapewnione już atrakcje i czasu nie starczyło. Na rowerze wybraliśmy się przez pola i urokliwe lasy do starego wiaduktu. Jednego dnia wybraliśmy się także na słynny Tongarino Alpine Crosing. W tym przypadku nie mieliśmy szczęścia. Z powodu aktywności jednego z wulkanów (ot tak sobie zaczął dymić) szlak w połowie zamknięto. Można dojść gdzieś do połowy i później z powrotem.
W dodatku przy końcu szlaku (czyli w połowie) gdzieś gdzie spodziewaliśmy się najlepszych widoków, zachmurzenie było tak duże że nie widzieliśmy zupełnie nic (poza własnym nosem). Świadomość dymiącego w okolicy wulkanu dodawała jednak przygodzie nieco dreszczyku. Dopiero kiedy zaczęliśmy schodzić chmury rozeszły się. Droga powrotna była samą przyjemnością i zajęła nam chyba 5 godzin, bo co chwila przystawaliśmy by robić zdjęcia. Dla fanów Władcy Pierścieni dodam, że właśnie jeden z tutejszych wulkanów jest użyty w filmie jako góra słynnego Mordoru.