Wybraliśmy się miedzy innymi na wzgórze San Christobal kolejką linową która jest częścią metra. Całą wycieczkę z El Poblado na górę i z powrotem do centrum zrobiliśmy na jednym bilecie. Można pojechać w sumie jeszcze wyżej. Na wzgórzu, do którego prowadzi droższa kolejka turystyczna znajdują się darmowe rowery do podziwiania całego terenu, ale większość atrakcji jest płatna. W kolejce poznaliśmy starszą panią , która mieszka tu już całe życie. Opowiedziała nam nieco strasznych historii z dawnych nieciekawych czasów. Trzeba powiedzieć, że nawet teraz strome zbocze pokryte jest raczej slamsami, a wcześniej było to w dodatku miejsce bez prądu i bieżącej wody. Nie mówiąc już o braku transportu i ogólnej kolumbijskiej sytuacji narkotyczno -politycznej. Teraz można poruszać się tutaj już swobodnie. Czyli ponad wszystkim. Zaraz po ciekawej rozmowie dojechaliśmy do centrum. To tłoczne miejsce w sam raz by oddać się w kolumbijski klimat i styl życia. Pod pałacem kultury Rafaela Uribe znajdują się rzeźby na wzór sztuki Botero czyli takie pulchne, a okoliczne uliczki zajęte są przez market który ciągnie się i ciągnie, W około także mnóstwo restauracji i ulicznych grajków. Pośród typowych symboli południowo amerykańskiego życia przytoczę do tej pory nie opisane duże
manekiny i system publicznej telefonii komórkowej. W Ameryce kształty są okrągłe, tak tu lubią albo tak już mają. Za kształtami pań idą kształty manekinów. Manekiny z nienaturalnie wielką pupą to już normalka, a tu znaleźliśmy także manekin XXL. Na ulicy w każdym kraju popularne są osoby z telefonami komórkowymi których udzielają do rozmów. Jest to tym bardziej popularne w Kolumbii. Jak w Polsce tańsze rozmowy są do numerów z tej samej sieci więc jak ktoś chce zadzwonić do innej
sieci niż jest jego telefon używa publicznych komórek oferowanych przez wszędobylskie osobniki z kamizelkami z ceną za minute. Tak dzwoni się tanio do wszystkich. Przewędrowaliśmy przez te markety a także doszliśmy do deptaka na którym akurat znajdowała się wystawa znanych Kolumbijczyków. Centrum to południowo amerykańskie żywe miasto pełną gębą. Nie można uwierzyć jakie historie się tu odgrywały, a teraz to takie nowoczesne miasto. W El Poblado tymczasem jest stylowo modnie i drogo, ale jest też dużo klubów. W naszym hostelu jest także impreza. Spędzaliśmy czas na obszernym tarasie rozmawiając z innymi podróżnikami. Ciężko było słuchać jakie ktoś ma plany podróżnicze, jak my już następnego dnia musieliśmy wsiąść na samolot, ale także była to dobra okazja na wspominki i rozmyślania. Zostawiliśmy trochę rad i spędziliśmy tutaj rewelacyjne ostatnie dwa wieczory. Będzie nam brakowało tego podróżowania ale też już się ciesze na
spotkanie z rodziną i znajomymi. Na lotnisku poszło nam bardzo sprawnie. Jeszcze dostaliśmy zwrot podatku wylotowego około 60 tysięcy COP. Który był wliczony w nasz bilet lotniczy.
Pan od komórek: 200 COP za minute 🙂